Zenit, którego nie wziąłem - prawo do mówienia "Tak" lub "Nie"
- Jacek Litwin
- 31 maj
- 6 minut(y) czytania
Najbardziej boli to ‘nie’, którego nie powiedzieliśmy głośno. Albo to ‘tak’, które wypowiedzieliśmy wbrew sobie. Ja pamiętam oba.

Mam prawo do mówienia „tak” lub „nie”, niezależnie od akceptacji innych.
I. Dziecięce TAK, które było jeszcze moje
Byłem dzieckiem, które mówiło „tak” i „nie” bez zastanowienia. Z odruchem, nie kalkulacją. Pamiętam ten stan – jakby język i serce mówiły jednym głosem. Aż przyszedł dzień, gdy to się skończyło.
To było moje pierwsze nieszczere NIE. Miałem siedem, może osiem lat. Chodziłem do podstawówki nr 3 w Bartoszycach. Nie przepadałem za nią – moja nauczycielka zmuszała mnie do pisania prawą ręką, choć byłem leworęczny. Bałem się jej. Bałem się też samego faktu, że można być „innym” i dostać za to po łapach – dosłownie.
Ale to nie w klasie padło to najważniejsze NIE. Stało się to gdzie indziej, cichym popołudniem, które zmieniło bieg moich myśli na wiele lat.
II. Zenit – aparat, który był jak sen
Tata, mój najlepszy przyjaciel, zabrał mnie wtedy do sąsiedniego bloku. Jego kolega chciał oddać mi zabawki po swoim synu. Kartony pełne cudów, jakich w sklepach PRL-u nie sposób było znaleźć. I wśród nich – Zenit.
Prawdziwy aparat fotograficzny. Z ciężarem, z duszą. Mój oddech przyspieszył. Ponoć moje oczy rozbłysły. I wtedy – właśnie wtedy – powiedziałem „Nie”.
Nie wiem, co mną kierowało. Może nie wypadało przyjąć. Może skromność. Może czułem, że to sen i nie chciałem się obudzić. Wracałem do domu z pudłem innych zabawek – ale bez Zenita. Zewnętrznie zadowolony. Wewnątrz rozdarty.
III. Prawo tłumione – odruch przetrwania
To jedno „nie” przetarło we mnie nową ścieżkę – ścieżkę dostosowywania się. Uczyłem się mówić to, co wypada. Robić to, czego oczekiwano. Sprawdzać, czy moje „tak” nie będzie zbyt głośne. Czy moje „nie” kogoś nie urazi.
W tym samym czasie zaczęło we mnie kiełkować inne pragnienie – marzenie o fotografii. Tata, ten sam, który zabrał mnie po zabawki, przywiózł mi kiedyś Smienę 8M. Pamiętam dokładnie – ten plastik, ten ciężar, ten zapach. Ale przede wszystkim pamiętam uczucie. I pamiętam, że tym razem nie powiedziałem „nie”.
Wywoływałem zdjęcia w ciemni w wieku 10 lat. Fotografowałem rodziców, babcię Kasię, siostry. Zacząłem dokumentować świat, jakby był kruchy i wymagał zachowania. Jakby wszystko mogło zniknąć. A ja mogłem temu zapobiec – przez kliszę.
Ale nawet to „tak” – to prawdziwe, instynktowne, moje – nie miało pełnej wolności. Bo gdzieś obok biegła inna lekcja: nie być kłopotem, nie burzyć opinii, nie wystawiać rodziny na osąd.
Sąsiadka powiedziała kiedyś mojej mamie, że jestem „chuliganem”, bo bawiłem się z jej synem ogniem. A mama... nie zapytała mnie, co się naprawdę stało. Nie stanęła po mojej stronie – stanęła po stronie społecznej opinii. I choć rozumiem to dziś jako mechanizm przetrwania pokolenia wychowanego w lęku przed „co ludzie powiedzą” – wtedy poczułem się samotny. Jakby moja prawda była mniej warta niż spokój otoczenia.
I właśnie wtedy zrozumiałem, że bycie sobą może oznaczać zawstydzenie rodziny.
- „Nie szargaj mi opinii!” – darła się matka.
Tym silniejszym światłem w tym cieniu był mój ojciec. On nie moralizował. Nie poprawiał. Pytał: „Co o tym myślisz?”
To była wolność. I najcenniejsza lekcja uważności, jaką dostałem.
IV. Ciemnia – miejsce, gdzie mogłem być sobą i tu miałem nieograniczone prawo do mówienia "Tak" lub "Nie"
W każdy piątek zamieniałem ostatni pokój w ciemnię. Koce na oknach. Czerwona lampka. Cisza. W niej byłem tylko ja i światło. Światłoczuły papier i czas. Magia zanurzenia.
W niedzielę – małe wernisaże z herbatą. Zdjęcia suszyły się na sznurku, a ja – jeszcze dziecko – pokazywałem je rodzicom z dumą i wzruszeniem, jakby wyciągał z cienia kawałki świata, który chciałem ocalić.
To nie była zabawa. To była prawda. Fotografia uczyła mnie słuchać chwili. Zatrzymywać to, co ucieka. I ufać sobie – bez cudzego „lajka”.
W tej czerwonej poświacie nie musiałem spełniać niczyich oczekiwań. Nie musiałem nic tłumaczyć. To był mój pierwszy azyl. Prywatna przestrzeń, gdzie moje „tak” znów było moje, nie podszyte strachem ani próbą zasłużenia.
Tam zaczęły budzić się we mnie marzenia o większej scenie. Nie takiej z oklaskami. Ale takiej, na której można po prostu być sobą i coś powiedzieć światu – zanim zgaśnie światło.
V. Życie widziane z pierwszego rzędu – pęknięcie balonu iluzji
Z wiekiem zacząłem widzieć więcej. Nie tylko kształty i światło, ale prawdę ukrytą pod pozorami. Nie potrzebowałem jeszcze plakietki „fotoreporter”. Wystarczyły oczy i serce, które przestało wierzyć w zasady, których nikt nie wyjaśnił.
Obserwowałem ludzi. Ich twarze. Ich decyzje. Ich „tak” – mówione nie sobie, tylko światu. Ich „nie” – skierowane nie do świata, ale do własnych pragnień.
I coraz częściej słyszałem zdanie: „Gdyby nie ty… , bo życie wygląda inaczej.” Jakby moje oczy mogły komuś pożyczyć spojrzenie. Jakby ktoś przez chwilę mógł opuścić swój Balon Iluzji.
Bo większość ludzi nie żyje naprawdę. Oni odgrywają życie, które im zaprojektowano. W garniturze obowiązków. W konwenansie uprzejmości. W ciszy, która boli, ale jest bezpieczna.
A ja? Ja też długo w nim tkwiłem – w balonie. Z tą różnicą, że wiedziałem, że to balon. I że kiedyś – pęknie.
VI. Społeczny teatr i system masek
Nie chodzi o to, żeby być „odważnym”. Chodzi o to, by nie zniknąć.
Żyjemy w czasach, które wymagają widoczności. Ale nie uczą, jak być widocznym bez maski. Uczono nas przystosowania, nie ekspresji. Grzeczności, nie prawdy. Bycia „OK” – w oczach innych.
Więc nauczyliśmy się grać. Nie na scenie życia – tylko w teatrze społecznych oczekiwań.
Publikujemy bezpieczne zdjęcia z wakacji. Cytaty o wartościach. Posty, które nie ranią, nie ruszają, nie zostają na długo. Ale przecież życie nie jest neutralne.
Większość z nas nosi dobrze wyprasowaną zbroję poprawności.
Za uśmiechem – zmęczenie.
Za aktywnością – samotność.
Za sukcesem – lęk, że wszystko się rozpadnie, jeśli przestaniemy udawać.
Media społecznościowe nie są problemem. Są lustrem. Pokazują, jak bardzo chcemy być akceptowani, nawet jeśli musimy w tym celu zagłuszyć siebie.
Ale przecież mamy wybór. Możemy zejść ze sceny.
VII. Własna przestrzeń – symbol dorosłego „TAK”
Nie potrzebuję sceny. Potrzebuję przestrzeni.
Nie interesuje mnie zasięg. Interesuje mnie obecność.
Moja strona nie jest projektem. Jest pokojem. Ciemnią. Miejscem, gdzie znów jestem sobą.
Nie stawiam na niej słupków z lajkami. Stawiam słowa, które niosą znaczenie. I obrazy, które coś mówią, nawet gdy milczę.
To mój sposób, by powiedzieć: „Oto ja” – nie w wersji na pokaz, tylko w wersji prawdziwej. Z całą historią, która mnie stworzyła. Z bliznami. Z głosem.
Nie buduję marki. Buduję siebie. Bez luster. Bez jurorów. Bez przymusu. Z oddechem. Z decyzją, że nie muszę już się ukrywać.
Aurora Noir, moja francuska mentorka, powiedziałaby tu jedno:
„Milczenie może być najodważniejszym aktem obecności – jeśli milczysz na własnych warunkach.”
I właśnie to robię.
VIII. Morał: Czy to Twoje TAK – czy cudze NIE?
To, że kiedyś powiedziałem „nie” Zenitowi – było początkiem. Nie porażką. Nie końcem. Było zaproszeniem. Do drogi. Do siebie.
Dziś wiem, że mam prawo mówić TAK albo NIE – niezależnie od tego, kto patrzy. To moje drugie prawo. Nie przeczytałem go w książce. Wywołałem je światłem. W ciemni doświadczeń, decyzji, powrotów.
Czasem to, czego się wyrzekamy, zostaje w nas na zawsze jako cień. Zenit był takim cieniem – snem, którego się wyparłem. Ale to właśnie on pokazał mi, że nie muszę już mówić „nie” tylko po to, by być akceptowanym.
Widziałem zbyt wielu ludzi, którzy zanim powiedzą sobie własne „tak”, najpierw mówią „nie”:
„Nie teraz.”
„Nie wypada.”
„Nie jestem gotowy.”
Ale to nie są nasze głosy. To echa. Głosy przeszłości. Systemy cudzych oczekiwań, które przypadkiem wzięliśmy za swoje.
Strona internetowa, którą dziś buduję – nie jest projektem. Jest odbiciem mojej marki. Ale nie tej rynkowej. Marki, która ma imię. Historię. Głos. To przestrzeń, w której nie muszę już się tłumaczyć. Nie muszę błyszczeć. Mogę być.
A ten dział bloga? To moja opowieść, której nikt wcześniej nie słyszał. Historia, która nie może pójść w zapomnienie – bo z niej właśnie jestem zbudowany.
„Jeśli nie rozpoznasz swojego ‘tak’, świat będzie ci je wypowiadał za ciebie. I pewnego dnia obudzisz się w życiu, którego nie wybrałeś.” - Aurora Noir
Wkrótce: Trzecie Prawo
Nie zawsze miałem odwagę wybierać. Czasem pozwalałem, by wybierano za mnie – cicho, uprzejmie, z troską. A potem zostawałem sam z życiem, którego nie wybrałem.
W kolejnym odcinku opowiem Tobie o pierwszym zawodzie, w którym nauczyłem się podejmować decyzje bez pytania o zgodę. I o kimś, kto – być może nieświadomie – pokazał mi, że mam prawo sam zdecydować, którędy pójdę. Nawet jeśli oznacza to samotność. Albo błąd.
3. Prawo: „Mam prawo do podejmowania samodzielnych decyzji i radzenia sobie z ich konsekwencjami.”
To będzie opowieść o tym, jak wczesne doświadczenia kształtują naszą odwagę do bycia sobą.
Comments